Duran Duran, poza kilkoma kapitalnymi numerami, kojarzyĹo mi siÄ z grzecznymi chĹopcami, z najpiÄkniejszymi teledyskami jakie kiedykolwiek nakrÄcono oraz tym, Ĺźe jak gĹosi anegdota byli ulubionym zespoĹem ksiÄĹźnej Diany. Zawsze odbieraĹem ten kwintet jako ludzi, ktĂłrzy wiodÄ spokojne i luzackie Ĺźycie. I przy okazji muzykujÄ , koncertujÄ i robiÄ c klipy - tworzÄ potÄgÄ MTV. Wszak nigdy nie sĹyszaĹo siÄ o Ĺźadnych skandalach z nimi w roli gĹĂłwnej. Moje wyobraĹźenie zmieniĹo siÄ w momencie, w ktĂłrym skoĹczyĹem czytaÄ autobiografiÄ ich basisty Johna Taylora zatytuĹowanÄ âW Rytmie PrzyjemnoĹci. MiĹoĹÄ, ĹmierÄ & Duran Duranâ. To historia rodem z tych spod znaku âwino, kobiety i Ĺpiewâ, a wĹaĹciwie: âsex, drugs and rock nârollâ.
W ksiÄ Ĺźce co zrozumiaĹe znajdziemy mnĂłstwo wÄ tkĂłw zwiÄ zanych z zespoĹem, poczÄ wszy od formowania skĹadu, przez najwiÄksze sukcesy, roszady personalne, aĹź po dziĹ dzieĹâ erÄ facebooka, twittera i iTunes. NajwaĹźniejszym moraĹem wypĹywajÄ cym z tych rozdziaĹĂłw poĹwiÄconych Le Bonowi i spĂłĹce jest wedĹug mnie to, Ĺźe po raz kolejny potwierdza siÄ nastÄpujÄ ca teza: nie byĹoby szalonej dekady lat osiemdziesiÄ tych, gdyby w 1976 roku nie objawili siÄ Ĺwiatu Sex Pistols. Wystarczy â to jest opowieĹÄ Johna o Johnie. I nie ma sensu wspominaÄ nic wiÄcej o Duran Duran.Â
To co mnie urzekĹo w autobiografii Taylora to prostolinijnoĹÄ autora. Zaskakuje szczeroĹciÄ , czasem nawet bawi. Wydaje mi siÄ wrÄcz, Ĺźe dla Johna praca nad spisaniem swojego Ĺźycia, na tych kilkuset stronach, byĹa swego rodzaju 'katharsis'. Nie spodziewaĹem siÄ, Ĺźe moĹźna do tematu podejĹÄ aĹź tak uczciwie. On nie stara siÄ niczego ukryÄ, nie prĂłbuje zgoniÄ winy za swoje niepowodzenia na kogoĹ innego. O ile historie stricte rodzinne (na przykĹad przeszĹoĹÄ wojenna ojca) nie sÄ niczym nadzwyczajnym, o tyle przyznanie siÄ do problemu z narkotykami i alkoholem szokujÄ . Co wiÄcej basista dokĹadnie opisuje poszczegĂłlne fazy swojego uzaleĹźnienia. OczywiĹcie poza powaĹźnymi sprawami, Taylor opowiada rĂłwnieĹź o tych bardziej bĹahych, mĹodzieĹczych a la pewna choroba z kategorii tych okreĹlanych mianem 'W'. ChociaĹź zniszczyĹ mĂłj poglÄ d o Duranach, to zdobyĹ takĹźe ogromnÄ sympatiÄ. MoĹźna mu wybaczyÄ wiele, bo to w sumie dobry chĹopak, ktĂłry nie poradziĹ sobie z popularnoĹciÄ . I ten dobry chĹopak umie teĹź wzruszyÄ â niechaj nie zabrzmi to ckliwie i przesadnieâ do Ĺez. A tak zadziaĹaĹ na mnie rozdziaĹ zwiÄ zany ze znikniÄciem jego ojca.Â
Nie wiem na ile jest to kwestia jÄzyka jakim pisze Taylor, a na ile tĹumaczenia Marty ZalesiĹskiej, ale âW Rytmie PrzyjemnoĹci...â czyta siÄ jednym tchem. I czy to przed snem, czy przed wyjĹciem z domu, czy teĹź przed obiadem - kiedy mamy odĹoĹźyÄ ksiÄ
ĹźkÄ na bok, w gĹowie caĹy czas przewija siÄ jedna myĹl: jeszcze jeden rozdziaĹ i dopiero zrobisz to co masz zrobiÄ. A, Ĺźe z jednego robi siÄ kolejny i kolejny... NaprawdÄ ciÄĹźko oderwaÄ siÄ od tej lektury. Druga rewolucja na Ukrainie, rekonstrukcja rzÄ
du i ostatnia kolejka piĹkarskiej ekstraklasy sÄ
nieistotne, schodzÄ
na plan dalszy. WaĹźne jest tylko i wyĹÄ
cznie to co ma do powiedzenia John Taylor!